#10 RODO na wesoło. Nie taki diabeł straszny
13.06.2018
16.02.2018 / Marcin Tomczak
Michał Sadowski – Brand24
Tomasz Snażyk – Snażyk Granicki
Cześć, witamy Was serdecznie! Za 15 minut połączymy się z Michałem Sadowskim.
Moim gościem jest Tomek Snażyk, partner zarządzający w kancelarii Snażyk Granicki, radca prawny. Tomku, jesteście ciekawą, jedną z wiodących kancelarii w Polsce, jeśli chodzi o obsługę podmiotów start-upowych, prowadziliście sporo takich projektów. Opowiedz o tym, co robicie na co dzień i jakie firmy wspieracie.
Tomasz Snażyk: Cześć! Na tym rynku jesteśmy od 3–4 lat. I przez te 3–4 lata temu szukaliśmy swojej niszy, nie chcieliśmy robić rozwodów, alimentów, tylko szukaliśmy czegoś innego. Zdecydowaliśmy się na wtedy nikomu nieznane start-upy – pamiętam, jak kiedyś na imprezie „Be inspiration” byliśmy jedyną kancelarią, która się tym zajmowała. Teraz jest więcej podmiotów, które świadczą pomoc prawną na rzecz start-upów, małych, dużych, w tym takich jak mój, bo teraz liczymy już ponad 20 osób. Jak ojciec kocha wszystkie swoje dzieci, tak ja kocham wszystkich moich klientów. Musiałbym wymieniać wszystkie nazwy, imiona, nazwiska osób, z którymi współpracujemy, więc tak naprawdę jest ich bardzo dużo, z wszystkimi się bardzo przyjaźnimy. Natomiast tych transakcji stricte venture capital zrobiliśmy kilkadziesiąt. I oprócz tego obsługujemy on a daily basis kilkanaście start-upów.
Super, że Wam się wiedzie, bo start-upy zazwyczaj są biedne i nie myślą o aspektach prawnych, obsłudze prawnej, często nie ma wydzielonych budżetów. Wiem, że to już się zmienia. Czy jesteś w stanie zauważyć większą świadomość prawną?
Tomasz: Tak. Są dwie rzeczy. Pierwsza to większa świadomość prawna, ale to też dzięki temu, że jest więcej wiedzy, że dużo ludzi o tym mówi, pokazuje, że jest coś takiego jak RODO, KNF, co sprawia, że ludzie o tym czytają i wiedzą, że muszą na stronie umieszczać checkboxy. Druga rzecz to to, że budżety na prawników wszędzie spadają. I trzeba się o nie bić, a prawnicy muszą ze sobą konkurować. Wygrywają lepsi bądź ci, którzy się bardziej podobają, lub ci, którzy mają większe doświadczenie. Prawnik de facto zarabia w momencie, w którym jest runda, tzn. od rundy może liczyć na to, że rzeczywiście będzie miał regularnie płacone i że będzie sporo pracy dla niego, dla pełnomocnika, inwestora czy wspólnika. Przy takiej rundzie wielu prawników może się nakarmić. Więc jest większa świadomość. To są działania organizacji typu Startup Poland, ale też jakieś złe przypadki, które miały miejsce na rynku i które zauważyły social media.
A czy przez to, że masz klientów, jakich masz, to Twoje relacje z nimi przechodzą w relacje prywatne?
Tomasz: Bywa, że tak. Nie miałem takich sytuacji, w których ja albo ktoś inny by tego nadużywał. Jeśli chodzi o mnie, to mam nadzieję, że tak nie jest, teraz ktoś mógłby napisać komentarz, że jestem strasznym przyjacielem. Natomiast tak, z częścią osób się przyjaźnię.
Powiem szczerze, że obserwuję Waszą kancelarię, jesteście całkiem mocni marketingowo, macie osoby wewnątrz swojego zespołu, które udzielają się w nowoczesnych mediach. Rzadko widzimy prawnika na Instagramie – Wasza partnerka, Magdalena Korol, jest tam dość aktywna i mocna, a Arkadiusz Szydło był jednym z pierwszych prawniczych vlogerów. Czyli potraficie się odnaleźć w tych nowych mediach.
Tomasz: Ostatnio ktoś mi zarzucił, że mamy specjalną piwnicę, gdzie tych ludzi torturujemy, potem nagle ich wypuszczamy na zewnątrz i oni są wtedy tacy świetni. Mamy duży budynek w Warszawie, ale nie mamy tam piwnicy i nikogo nie torturujemy. Staramy się zatrudniać osoby, które są w stanie dać coś więcej, mimo że nie jest łatwo, by usiąść przed kamerami, np. live. Ale rzeczywiście jest tak, że wolimy ludzi, którzy chcą dać coś więcej, niż tylko przyjść od ósmej do ósmej, robić kwity, a potem nic. Praca prawnika, przynajmniej w XXI wieku, jest troszeczkę inna. Jeżeli zatrzymamy się na prostej, żmudnej pracy, to ciężko i zdobyć klienta, i nawiązać nowe relacje biznesowe, bo ona może dać Ci klienta, ale nie zawsze daje szanse na jego pozyskanie. To nie jest nic uniwersalnego dla kancelarii, bo to jest dla każdego biznes, tylko trzeba chcieć to robić. I my mamy takich ludzi.
Wróćmy do tematu, czyli giełdy papierów wartościowych. Powiedz, jaka jest główna różnica między NewConnect, a giełdą główną?
Tomasz: NewConnect, co można nawet wyczytać na tzw. FAQ-u GPW, jest tak naprawdę dla start-upów – oni tam używają takiego sformułowania – dla tych, którzy lubią ryzyko, mają mniejszą kapitalizację. Ale można powiedzieć, że rynek GPW jest dla dużych spółek o dużej kapitalizacji, a z drugiej strony oferuje zupełnie inne instrumenty, które mogą być sprzedawane, nabywane przez emitentów i tych, którzy uczestniczą na rynku. Druga rzecz, która jest dosyć widoczna, to na GPW jest większy formalizm, więcej raportowania, a na NewConnect jest tego troszeczkę mniej.
Dlaczego spółki, ale też start-upy, wchodzą na NewConnect? Czy to będzie taki trend, że nawet mniejsze podmioty będą starały się o wejście?
Tomasz: Zacznijmy od tego, że nikt na tym rynku nie jest w celach charytatywnych. Ludzie chcą zarabiać pieniądze. W Polsce mamy taki problem, że jest mało exitów. I jednym ze sposobów exitu dla inwestorów, którzy zamrozili swoje pieniądze X lat temu, jest właśnie wyjście przez giełdę. Jest pytanie, jaka to jest skala, czy dematerializujemy wszystkie akcje, czy nie. Ale jest też inne ważne pytanie: czy ludzie chcą się rzeczywiście exitować, czy tylko powiększać wartość spółki i przez to puchnąć, ale tak naprawdę inwestorzy nie zarabiają. Gdy ci inwestorzy, którzy włożyli pieniądze w fundusze venture capital, chcą zapukać i powiedzieć, że chcą jakiegoś zwrotu, wtedy tamci mówią: „No tak, tutaj jest jakiś inwestor branżowy…”. A giełda może dać. I przykład Brand24 jest też taki, choć dokładnie tego nie śledziłem, pewnie Michał wszystkim opowie, czy taka była strategia jego inwestorów, czy nie. Na pewno jest to jakiś dostęp do kapitału.
Czasami przychodzą do mnie start-upy i pytają, czy znam jakichś inwestorów. Ja mówię, że znam, że mogę przedstawić. Oni pytają, jakie są warunki pozyskania pieniędzy, ja mówię, że trzeba zgodzić się na pewne rzeczy, że to jest jak małżeństwo z rozsądku, są w nim takie i takie zasady, na które trzeba przystać. I oni mówią: „Ojejku, to tak dużo trzeba oddać”, do tego wyłączność operacyjna, zakaz konkurencji. Oni dalej: „No tak, ale na pewno są jakieś łatwiejsze metody pozyskania finansowania”. Ja na to: „Tak, oczywiście są, możecie iść do banku, zapytać, czy Was sfinansuje, gdy ty nic nie masz, macie dwa fajne laptopy, pomysł i nic więcej”.
Oczywiście NewConnect jest dla bardziej zaangażowanych projektów, niemniej jednak też charakteryzujących się dużym ryzykiem. To, co było zmorą NewConnectu przez bardzo długi czas, to to, że dużo firm 3–4 lata temu przychodziło, bo był taki boom łupkowy– były różne firmy obok tego wszystkiego, które chciały zabłysnąć na tym rynku, więc wybierały sobie pomiędzy agencją PR a wejściem na NewConnect, bo tak czy inaczej tyle szumu jest przy wejściu na NewConnect, że daje im to samo albo trochę więcej, co by praktycznie wydali na agencję PR. Wejście na NewConnect i oddanie tej najmniejszej puli, która jest możliwa, stracenie kilkudziesięciu tysięcy, zebranie inwestorów było proste, ludzie to robili.
To jest dobry moment, żeby połączyć się z Michałem Sadowskim, czyli osobą, która niedawno wprowadziła swój biznes na giełdę NewConnect. Michał, zaczniemy od niepoważnego pytania: jakie mięso jest najlepsze dla kebabów?
Michał Sadowski: Zdecydowanie wysoko jest Efes na Francuskiej 1 w Warszawie, natomiast moim topowym miejscem jest brzeska Antalya – prowadzi go grupa Kurdów, która przyjechała z Turcji. Mocno polecam Kebab, chyba najlepszy w Polsce z tych, które próbowałem.
Jaki jest najlepszy kebab?
Michał: Sosik łagodny i samo mięso bez surówek, grzechem jest surówkami sobie zaprzątać tę ambrozję.
Teraz bardziej serio: na ile Twoje życie się zmieniło, odkąd jesteś na giełdzie? Czy nadal będziesz mógł robić sobie takie jaja jak w tej chwili?
Michał: Teraz jesteśmy poważną spółką. Wiadomo, że żyjemy względem poważnych wskaźników, realiów. I w takich spółkach giełdowych nie ma już miejsca na żarty, trzeba w końcu dorosnąć i wziąć się do roboty. Wyniki, rezultaty, raporty kwartalne bardziej mówią o kondycji spółki niż PR czy zrobienie od czasu do czasu czegoś głupiego przed kamerą.
Czyli Twoje życie sprzedażowe, marketingowe…
Michał: …drastycznie się zmieniło. Nie robimy już jakichś specjalnych akcji, koniec z głupimi filmikami na YouTubie. Dojrzeliśmy, jesteśmy teraz bardziej korporacją niż start-upem. Statusy, raporty kwartalne, te sprawy, mniej kontaktu z grupą odbiorców, która rozpoznaje nas z robienia różnych dziwnych rzeczy.
Widzę, że też są nowe standardy, dress code?
Michał: Nie… Myślałem, co zrobić, żeby podbić trochę zainteresowanie tematami giełdy, bo umówmy się, że pewnie nie jest to najbardziej lotny temat wśród marketerów. Zawsze w bagażniku wożę strój homara, więc pomyślałem, że w ten sposób podbiję zainteresowanie.
Odpowiadając na pytanie: życie istotnie się zmieniło. Od momentu wejścia na giełdę wszystko to, co dzieje się w związku z firmą, jest znacznie bardziej intensywne niż do tej pory. Wszystkie nasze decyzje, ruchy są pewnie mocniej analizowane, generują dużo więcej emocji, pozytywnych, negatywnych. Szczególnie z tymi drugimi do tej pory nie mieliśmy za dużo do czynienia, bo historycznie byliśmy spółką, z którą większość ludzi raczej sympatyzowała. Być może też to, że żyjemy w monitoringu internetu, sprawiło, że ilość negatywnych wzmianek na nasz temat była relatywnie niewielka. Natomiast teraz jest zupełnie nowy poziom, gdzie przez kilka dni od wejścia na giełdę ja jako prezes zebrałem więcej hejtu niż przez sześć lat prowadzenia firmy. Dla nas są to nowe doświadczenia. Natomiast to, co cię nie zabije, to cię wzmocni, więc nas to jeszcze bardziej motywuje. Robię sobie screenshoty wszystkich takich opinii, które mówią, że spółka wydmuszka, że z tego nic nie będzie. Zresztą nie muszę ich robić, bo Brand24 wszystko to zapisuje w naszej bazie. Myślę, że za parę lat będzie z tego mocno inspirująca prezentacja o walce o coś więcej.
Każdy ma problem z hejtem. Mam wrażenie, że te Twoje sukcesy powodują, że tego hejtu jest więcej. Czy masz na to jakąś receptę?
Michał: Myślę, że zawsze receptą na hejt jest pokazanie klasy czy próba pokazania klasy. Paradoksalnie im bardziej niesprawiedliwa, dotykająca opinia – a w ostatnich dniach pojawiła się taka, że w Brandzie pracuje osiem osób, a przypomnę, że pracuje ponad 60, co dla mnie jest dużą firmą, i to nieprawda, że mamy biuro w jakimś schowku na miotły – tym większa szansa, żeby pokazać klasę. Bo im bardziej kąśliwe uwagi, tym trudniej też zebrać moc, by wziąć te parę oddechów i odpowiedzieć na to w sposób cywilizowany. Natomiast jest to szansa na pokazanie się z dobrej strony i pokazanie klasy. Myślę, że moje komentowanie i odpisywanie ma swoją wartość, natomiast prawdziwą odpowiedzią będą wyniki. Nie mogę się już doczekać, gdy pokażemy te za pierwszy kwartał. Mam nadzieję, że utniemy część spekulacji.
Myślę, że tego hejtu, dla mnie skądinąd abstrakcyjnego, też się pewnie nie boisz, bo jeśli te zarzuty są tak słabe merytorycznie, to można się tylko uśmiechnąć. Myślę, że Twój mały problem polega na tym, że Ty to wszystko monitorujesz, innym te informacje przeciekają przez palce.
Michał: To jest taka bolączka szefa firmy monitorującej Internet, że siłą rzeczy musi to wszystko czytać. Nie będę ukrywał, że to po mnie spływa, bo lubię myśleć, że jestem wrażliwym człowiekiem i przede wszystkim odpowiedzialnym. I nieważne, jak wyssane z palca są zarzuty, to zawsze staram się doszukać w nich jakiejś nutki prawdy i tego, że zawiedliśmy czyjeś oczekiwania, bo inaczej nie byłoby takich komentarzy. I to wszystko tworzy presję, która z jednej strony jest pozytywna, bo bardzo motywuje, bo to, że znajomi chwalili się na Facebooku, że kupili jakieś akcje Brand24, jest dla mnie największą nobilitacją i zaszczytem, ale też gigantyczną presją i motywatorem, żeby byli zadowoleni z tej inwestycji. Natomiast jeszcze nie obrosłem w tak grubą skórę, żeby hejt czy krytyka po mnie ściekały, żebym mógł sobie powiedzieć: „Nieważne, robimy swoje”, bo niestety jeszcze wszystko to mnie dotyka. Myślę, że z czasem trochę się wyrobię. I co nie zabije, to wzmocni.
Nie daje Ci to wszystko przemyśleń, żeby bardzo mocno sprofesjonalizować zewnętrzną komunikację, ułożyć ją i potraktować trochę bardziej jednostronnie?
Michał: W przypadku tych platform, które promują anonimowe komentarze, pewnie postaramy się tę rozmowę wyciągnąć w stronę mediów czy kanału, który troszkę demonizuje te relacje, abyśmy wiedzieli też, z kim rozmawiamy. Bo to, na co nas też przygotowano, wchodząc na giełdę i już chwilę po debiucie, to to, że pojawiają się ludzie, którzy nie mają tak naprawdę nic do spółki czy do nas personalnie, tylko chcieliby kupić akcje trochę taniej, więc spekulują, więc czasami zmyślają, czasami snują wizje. Ja obserwowałem tę sytuację już w kontekście innych zaprzyjaźnionych spółek, które są na giełdzie od dłuższego czasu, i tam czasami pojawiają się spekulacje w stylu: „Prezes jest ciężko chory i to dalej nie pójdzie”. To są mroczne strony giełdy, ale mimo wszystko, nawet po tych kilku dniach, które dały mocnego kopa w tyłek, mimo wszystko widzę wartość tego rynku. Myślę, że ta sytuacja z czasem się unormuje i że wyniki oraz pewnie też kapitalizacja spółki uciszy krytyków.
Jak ocenisz sam proces wchodzenia na giełdę? Czy to jest coś trudnego, dużo Cię to kosztowało? Czy polecasz to firmom podobnym do Twojej?
Michał: Jasne, na pewno jest to jedna z ciekawych alternatyw. Wartością giełdy jest też możliwość zrealizowania relatywnie niedużych rund przy niedużym rozwodnieniu, rund, które typowo z funduszami typu VC byłoby ciężko podnieść. My chcieliśmy zrobić bardzo małą rundę, bo pięcioprocentową, to jest małe rozwodnienie, na którym nam zależało. Mocno wierzę w to, że za chwilę ten biznes będzie wart dużo więcej, i chcieliśmy rozwadniać się w minimalnym stopniu. Spółka też nie potrzebuje specjalnego finansowania. Na tle historycznego finansowania łącznie z 20 milionów wydanych złotych tylko 2 miliony były w zewnętrznym finansowaniu. W tej chwili jednym z częstych komentarzy tych krytyków Brand24 jest to, że spółka jest na stracie. Staram się to adresować na bieżąco i tłumaczyć, że to nie jest tak, że spółka jest nierentowna, tylko w 90% to, gdzie Brand24 jest w tej chwili, sfinansowanych zostało z przychodów prosto od klientów, więc w bardzo zdrowym modelu. Nie jesteśmy firmą, która co kilka miesięcy przychodzi do inwestorów, bo skończyła się kasa. Wierzymy, że ponad 2 tys. klientów, których mamy, to nie czas, by przybijać sobie piątki, wypłacać dywidendy, brać Maserati w leasing i odcinać kupony. Uważam, że to jest moment, w którym trzeba bardziej niż kiedykolwiek zakasać rękawy i walczyć o coś więcej, o to, żeby Brand24 był firmą liczącą klientów w dziesiątkach tysięcy, a nie tysiącach jak w tej chwili.
Wspomniałem o tym, że wszystkie emocje są mocniejsze, więc także te pozytywne dużo mocniej cieszą. Więc myślę, że giełda zdecydowanie jest kierunkiem godnym polecenia. Proces nie jest łatwy. Nam giełdę sprzedawano trochę jako takie rach-ciach, szczególnie NewConnect to uproszczone formalności, relatywnie łatwo wejść – tak naprawdę w teorii można by wprowadzić spółkę w ciągu kilku tygodni na NewConnect. Ale jeśli chce się to zrobić naprawdę dobrze, z dobrymi partnerami i na jak najlepszej strukturze akcjonariatu, który nowy pojawi się w spółce, to jest jednak proces na kilka dobrych miesięcy, proces, który u nas wyciął sporo kluczowego personelu na istotny czas. Więc to jest duży wysiłek dla spółki i nie można tego ukrywać.
Natomiast nagroda jest bardzo istotna, bo giełda daje pewną płynność. To jest też ukłon w stronę akcjonariuszy. W naszym przypadku wszyscy akcjonariusze, poza tymi, którzy uczestniczyli w rundzie listopadowej Pre-IPO, mają lock-up od kilku do kilkunastu miesięcy. Dla nas jest jeszcze trochę za wcześnie, żeby widzieć bardzo konkretne benefity z Brand24, ale jak wspominałem wcześniej, wierzymy, że walczymy o coś więcej. Plusem giełdy jest to – chociaż my akurat nie planujemy kolejnych emisji czy kolejnego podnoszenia finasowania – że dla spółek, które bardziej wymagają kapitału, podnoszenie kolejnych rund jest dużo łatwiejsze niż organizowanie kolejnych rund typu VC, due diligence itd.
O jakim akcjonariacie marzycie, kogo chcielibyście mieć? Czy myślałeś o tym?
Michał: Nie, wydaje mi się, że akcjonariat, który jest w tej chwili, i ci ludzie, którzy są w Brand24, to jest taki dream team, a ja akurat nie zamieniłbym tych akcjonariuszy na żadnych innych. To jest taki mocny dream team, bo to są ludzie często z różnych segmentów, którzy wnoszą kompetencje, które są bardzo komplementarne. Mamy założycieli LiveChata– nie ma w Polsce zbyt dużo osób, które zbudowały biznes subskrypcyjny, mając dziesiątki tysięcy klientów na całym świecie. Mamy Lark Capital, który wniósł do naszej spółki kompetencje analityczne, których totalnie nie docenialiśmy swego czasu, i zdał nam sprawę z tego, gdzie tak naprawdę zarabiamy w tym biznesie. I Novo VC, która jest specjalistą w finansowaniu biznesów subskrypcyjnych, więc wnosi też gigantyczną wiedzę. Jedna z osób z Inovo.vc jest bardzo operacyjnie z nami związana, dwa dni w tygodniu siedzi z nami w biurze i wspólnie działamy nad kluczowymi wyzwaniami dla spółki. Więc zgromadziliśmy sobie bardzo ciekawy akcjonariat i myślę, że z nim mamy pod ręką wszystkie narzędzia, których potrzebujemy, żeby zrobić z tego globalny biznes.
W jaki sposób uporządkować sprawy w firmie? Czy porządkowałeś się już tak czysto operacyjnie, przygotowując się na wejście na giełdę?
Michał: Te sprawy mieliśmy dość mocno uporządkowane już od czasu wejścia Inovo w 2015 r. Ich inwestycja też była nieduża, bo wtedy większość kasy pozyskaliśmy zewnętrznie na przestrzeni ostatnich sześciu lat, czyli półtora miliona złotych. I wtedy sprofesjonalizowaliśmy sporo sekcji. Takim pewnie największym zasileniem w momencie debiutu czy chwilę przed nim było pojawianie się dyrektora finansowego, który ściągnął z nas sporo tematów nieproduktowych związanych już z profesjonalnym działaniem spółki, analityką, tematami kapitałowymi, finansowymi. I to jest duża wartość i coś, co pewnie polecałbym bardzo firmom, które rozważają debiut na giełdzie.
Mamy pytanie od naszych widzów: „Czy debiut wpłynął jakoś na sprzedaż, ilość nowych rejestracji w Polsce?”.
Michał: Nie. Zupełnie nie. My jesteśmy jedną z takich firm, które kierują swój produkt do dużych firm, ale to jest tylko część naszej klienteli. Mamy niedrogi produkt, bo kosztujący średnio kilkaset złotych miesięcznie. I nasz biznes w mniejszym stopniu polega na jakichś tam relacjach, a w większym na tym, żeby w prawidłowy sposób wprowadzać klienta do narzędzia. Trzeba podkreślić, że zapytania na frazę „Brand24” plus „NewConnect”, plus „giełda”, plus „akcje” itd., szczególnie przed naszym debiutem, były bardzo, bardzo liczne. Więc na pewno to ma swój wymiar i będziemy się starali też to ograć nie tylko w Polsce, ale międzynarodowo, bo pewnie łatwiej nam będzie domykać klientów zagranicznych, kiedy będą wiedzieli, że współpracują z firmą, która jest public retraded więc stopień zaufania do niej jest mocniejszy. To pewnie będzie takie trochę social proof, ale nie wydaje mi się, żeby to jakoś drastycznie zwiększyło naszą konwersję, nie taki był cel wejścia na giełdę.
Otrzymaliśmy takie pytanie: „Gdyby nie Brand24, to co byś robił te dobre kilka lat temu, czyli ok. 2011 r.? Czy miałeś jakieś inne pomysły na start-upy?”.
Michał: Nie, nie miałem. Pomysłów zawsze mam milion, ale nie było takich, w które uwierzyłbym tak bardzo jak w Brand. Pamiętam, że nawet nie wszyscy wspólnicy w to wierzyli. Miałem wspólnika, który mówił, że uważa, że za mało jest opinii pojawiających się w internecie na temat naszej firmy, na temat dowolnych marek, więc tak naprawdę nie ma czego monitorować. Nawet snuł plany, żeby może napisać jakieś generatory treści, co było jakąś patologiczną sytuacją. Natomiast bardzo szybko okazało się, że jest potencjał na to, żeby Brand24 istniał, aby miał co robić, co zbierać – szczególnie globalnie. Przedsiębiorcom radzę, by skupiać się na jednej rzeczy. Ja w tej chwili absolutnie nie mam udziałów w żadnym innym projekcie, nie robię nic innego poza Brandem, nawet odmawiam udziałów w jakichś radach nadzorczych czy w jakimkolwiek innym wymiarze, nie mam żadnych oszczędności poza akcjami Brandu. Być może nie jest najrozsądniejsze z perspektywy budżetu osobistego, ale myślę, że z perspektywy akcjonariatu dobrze jest, by stawiać wszystko na jedną kartę, bo prawdopodobnie Brand jest jedyną dla nas w życiu szansą zrobienia czegoś dużego.
Bardzo Ci dziękuję, trzymamy za Ciebie kciuki. Jesteś jedną z niewielu osób w Polsce, od której można się inspirować i która cały nasz start-upowy, inwestorski biznes wzmacnia. Więc bardzo Ci dziękujemy i trzymamy kciuki!
Michał: Bardzo dziękuję, doceniam to. Podkreślę tylko, że jeśli się inspirować, wzorować, to są w Polsce, a globalnie to już w ogóle, ludzie znacznie lepsi, którzy może trochę mniej wychodzą na czołówki gazet, mediów itd., ale myślę, że sporo osób przed debiutem LiveChata nie miało pojęcia, kim są ci ludzie. Myślę, że sporo osób nadal nie wie, co to za spółka G2A z Rzeszowa. CD Projekt jest może bardziej medialny ze względu na mainstreamowy produkt, przez wiele lat robiono tam dobrą robotę, a tak naprawdę myślę, że młodzi przedsiębiorcy nie budzili się rano z myślą o twórcach CD Projekt jako inspiracji. Więc zachęcam, by szukać tych inspiracji i uczyć się od najlepszych, do których dopiero staram się aspirować, ale jeszcze daleka do tego droga.
Bardzo dziękuję. Miałem też świetną rozmowę z dość poważnym mecenasem i on powiedział świetne słowa, które pokażą, że to, co w tej chwili robisz, jest też swego rodzaju geniuszem. Na początku lat 90. wystarczyło robić, później na początku XXI w. wystarczyło robić coś dobrze, a w dzisiejszych czasach trzeba coś robić, robić dobrze, ale przede wszystkim umieć sprzedawać i to pokazywać. Myślę, że w tym tkwi Twój sukces. Dzięki bardzo!
Michał: Dzięki!
Wracamy do studia. Tomek, wróćmy do aspektów prawnych. Michał bardzo krótko powiedział o samej procedurze wejścia na giełdę. Jak to formalnie wygląda?
Tomasz: Jeżeli rzeczywiście mamy podjętą męską decyzję, to najpierw musimy sobie zadać pytanie, czy mamy odpowiedni podmiot. Bo bardzo dużo start-upów jest zakładanych w formie spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. Jeśli spojrzymy na to od strony nowelizacji kodeksu spółek handlowych, to będzie prosta spółka akcyjna. Zobaczymy, czy rzeczywiście zastąpi spółkę z o.o. dla start-upów, czy nie. Patrzymy z nadzieją. Mój wspólnik napisał też kawałek tej ustawy, więc trzymam kciuki. Ale pierwsza rzecz to jest kwestia tego, że nie możemy wprowadzić spółki z o.o. na giełdę. Nie ma takiej możliwości. Więc zmieniamy formę prawną. I zaczynamy szukać autoryzowanego doradcy, który przeprowadzi nas za rękę. Bądźmy szczerzy, to właśnie on przeprowadzi nas przez to za rękę, powie, gdzie co mamy podpisać, na co uważać.
Jedna uwaga dotycząca lock-upu founderów czy foundera: to zależy, czy dostał nam się tylko jeden, czy mamy więcej founderów, jeśli jest IPO. To zwykle founder ma dosyć duży lock-up, ma jakiś lock-up, jeśli chodzi o sprzedaż udziałów przy IPO. Przykładem jest Facebook i to, co zrobił Zuckerberg i founderzy. Można sobie wygooglować i doczytać, co oni zrobili po IPO i przy IPO. Czyli mamy strukturę, formę prawną, wybór autoryzowanego doradcy, trochę jak konkurs piękności, kto ładniej mówi, jest lepszy, wprowadził więcej start-upów, zna ten świat lepiej, daje lepsze warunki cenowe, którego lepiej znają inwestorzy. Bo oni też biorą w tym wszystkim udział i będą to w jakiś sposób sponsorowali do pewnego momentu.
Potem mamy kwestie dotyczącą tego, czy robimy ofertę prywatną, czy publiczną. Tych publicznych tak naprawdę było bardzo mało. Na czym ona polega? Na tym, że przy ofercie prywatnej jest, powiedzmy, 410 spółek notowanych na NewConnect – z nich ok. 97% szło przez ofertę prywatną, czyli prostszy, mniej skomplikowany proces wejścia na giełdę. Nie trzeba włączać w to Komisji Nadzoru Finansowego. Oczywiście są pewne ograniczenia, 149 inwestorów, ale jest łatwiej, szybciej, krócej i prościej. Podpisujemy umowę z KDPW, z giełdą, z animatorem, oczywiście wszystkim musimy zapłacić. Gdzie w tym wszystkim jest kancelaria prawna? Autoryzowany doradca może przyjść ze swoim prawnikiem, może mieć też swojego, może też wymusić swoją kancelarię albo znaleźć taką, która jest i jednym, i drugim, tzn. jest i autoryzowanym doradcą, i kancelarią. I potem czekać na wyznaczenie tego dnia, na zatwierdzenie wszystkich dokumentów przez giełdę. Jedna uwaga: jeżeli rzeczywiście jest plan wejścia na giełdę, to zastanówmy się nad tym lock-upem, jak on ma wyglądać, dlaczego ja mam mieć ten lock-up przy IPO, dlaczego nie mogę, bo founder też musi zarobić.
A jak Ty byś doradził w kwestii lock-upu?
Tomasz: Doradziłbym, że founder może sprzedać część udziałów. Jeżeli dematerializujemy udziały albo są jakieś specjalne gwaranty na niego, spółka będzie też uczestniczyła w tym i on będzie mógł sprzedać, to wolałbym, aby sprzedał część udziałów – żeby to nie była całość albo żeby schodził z części – ale żeby na pewno zarobił na IPO. Bo to jest dorobek jego życia, on nie spał w nocy, nie widział dzieci. Poświęcił swoje życie dla jakiegoś momentu, ale moim zdaniem powinien też odbić się na koncie. Inwestorzy powinni akceptować to, że founderzy chcą zarobić, ale oczywiście muszą dalej zostać w spółce i pracować.
Ostatecznie we wszystkim jak zawsze chodzi o pieniądze.
Tomasz: Nie, nie tylko. Bez przesady. Są ważniejsze rzeczy niż tylko kasa, jak choćby przyjaźń czy robienie fajnych rzeczy. Bo gdyby było inaczej, to Ty mógłbyś pracować w jednej z dużych telewizji i może miałbyś swój program albo chodziłbyś za kimś, ale dostawał co miesiąc ustalonego dnia pieniądze i zastanawiał się nad swoim życiem, a ja mógłbym pracować na rogu Emilii Plater i Świętokrzyskiej i pilnować jakichś pudeł po due diligence, co zaczynałem robić jako młody prawnik. Więc chodzi też o robienie dobrych rzeczy. Nasze dzieci nas obserwują, widzą, że robimy coś, co lubimy. Moim zdaniem to jest naprawdę istotne i fajne w naszych czasach.
Sadek bardzo dużo o tym mówił i faktycznie całe życie poświęcił Brand24, żyje tą firmą, nie patrząc na inne i nie ma nawet planu B, ale odbieramy to zupełnie pozytywnie. Sadek też jako praktyk mówił, że wszyscy mówią, że samo wejście na NewConnect jest proste, ale jak się okazuje – jednak nie do końca. Bo ono trochę trwa i trzeba wziąć te wszystkie rzeczy pod uwagę. Tych formalności jednak trochę jest, nie ma co się oszukiwać, że to przyjdzie bardzo szybko i bezboleśnie.
Tomasz: Chyba że jest tak, że nasz akcjonariat jest w miarę jednogłośny, w tym sensie, że jesteśmy jedną drużyną i jesteśmy w stanie szybko się zbierać, szybko przeprowadzać rzeczy, czyli np. rada nadzorcza działa. Bo dużo start-upów chce mieć rady nadzorcze z prawdziwego zdarzenia, a oni mają gościa, dla którego to jest siedemdziesiąta spółka i tak naprawdę on tylko patrzy, czy cash flow się zgadza. Więc to jest taki moment, że ta rada nadzorcza musi funkcjonować, musi coś się zacząć dziać. Trzeba zacząć zatrudniać trochę innych ludzi. To też jest taki ciekawy moment, że Pre-IPO, że już wyjmujemy CFO, czyli tego szefa odpowiedzialnego za finanse, z jakiejś lepszej firmy. Albo CEO wyjmujemy z jakiejś topowej firmy. Dajemy im wszystkim program motywacyjny. To też są takie fajne rzeczy, które podnoszą spółki, gdyż ci ludzie nie tylko przynoszą swoją wartość, ale także ogładę korporacyjną. Oczywiście dalej to pozostanie wielkie open space, gdzie siedzą informatycy i kodują. Ale tak czy inaczej te spółki zaczną być bardziej profesjonalne.
Ten etap Pre-IPO jest bardzo ważny. To wyprostowanie starych spraw ze starymi wspólnikami. Bo dużo osób, które będą to oglądać, będą miały taką przygodę, że po prostu się z kimś pożegnają i będą jakieś tyły, w tym sensie, że kiedyś się na coś umawialiśmy, ktoś był czegoś właścicielem i to się jakoś tam ciągnie. Takie rzeczy przy Pre-IPO najczęściej właśnie się prostuje, czyści. Wtedy spółka dla inwestorów jest bardzo poukładana. Wiadomo, co ona robi, co sprzedaje, co kupuje, kto jest szefem, kto jest w radzie nadzorczej, jaka jest tego wartość.
Masz duże doświadczenie współpracy z różnymi inwestorami. Czy masz jakieś swoje tipy pod kątem poszukiwania inwestorów, doborów, rozmów, które dałbyś biznesom? Wiemy, że teraz będzie dużo inwestycji.
Tomasz: Dużo będzie inwestycji, one może trochę będą wolniej startowały, ale już je widać. W tym kwartale będzie ich trochę i wydaje mi się, że pod koniec trzeciego kwartału będzie wysyp, będą wychodziły z lodówki, cały czas będzie ogłaszane, że ktoś zrobił kolejną dużą rundę. I to będą albo PFR albo NCBR albo środki totalnie prywatne. I moim zdaniem jest miejsce na kilka takich rund, że ludzie powiedzą: „Wow, jaka duża runda!”, czyli powyżej 20 milionów euro. Są, na takie liczę.
Natomiast jeśli chodzi o tipy, to pierwszy jest taki, że jeśli chodzi o seed, to najważniejszy jest team. Jeżeli nie masz teamu, jesteś sam albo jesteś nieśmiały, nie wiesz, jak to zrobić, to preakceleracja – idź do Borysa Musielaka, zaangażuj się w reaktor albo w inne miejsca, które są w Polsce, bo jest ich dużo w Rzeszowie, Krakowie, Poznaniu, Wrocławiu. Na pewno wszędzie są jakieś miejsca, gdzie możesz się zetrzeć jak ten diament, żeby ładniej wyglądać.
Na pewno radą jest pokazanie tego, że masz w głowie, jak to ma być poukładane, na co jesteś otwarty. Najważniejszy jest team, pomysł może piwotować, nie ma co tak się przywiązywać do modelu biznesowego, bo jeżeli ktoś zobaczy w kimś to, że może mu zaufać, że może mu dać pieniądze, to mu pokaże, jak można lepiej zarobić. To jest na sto procent. Chcą je odzyskać, stąd też chcą pomóc.
Znajdź prawnika. Trzeba starać się chodzić na te wydarzenia start-upowe, poznawać ludzi, mówić, nie bać się tego, że ktoś powie, że to jest głupi pomysł. I jak powiedział Sadek: nie mieć planu B. Bo jak go masz, to zawsze będziesz nim żył. Raz na miesiąc, dwa razy w kwartale mam dwóch founderów – jeden w korporacji, drugi kładzie wszystko na szalę – i zawsze ten z korporacji odpływa i go nie ma. Ten, który wszystko postawił na szale, albo właśnie zwycięża w tym biznesie, albo w kolejnym.
I jeszcze jedna rzecz: że są osoby – powiedział mi to kiedyś jeden inwestor z Niemiec – które są skautami i czasami może być tak, że zostanie się wyłowionym przez takiego skauta, który po prostu szuka, jest na jakimś tam FI w jakimś VC i który w nas zainwestuje. I na początku nie oddać za dużo udziałów, jeśli chodzi o pierwsze rundy.
I właśnie od tego mamy takie osoby jak Ty i stąd na wczesnym etapie warto skonsultować pewne rzeczy z doświadczonymi osobami jak Ty. Bardzo Ci dziękuję!
Tomasz: Ja również.
Moim gościem był Tomek Snażyk, partner zarządzający kancelarii Snażyk Granicki, radca prawny, ale także był nim Michał Sadowski z Brand24. Serdecznie Wam dziękuję za wysłuchanie.
Już niebawem spotkamy się w kolejnym odcinku. Znowu wrócimy do tematu ochrony danych osobowych. W maju zmiany, ale już teraz trzeba się do tego przygotowywać. Serdecznie zapraszam i do zobaczenia!
13.06.2018
21.05.2018
12.04.2018
Brak komentarzy
Bądź pierwsza albo pierwszy, żeby skomentować. Bądź sobą.
Dodaj komentarz